piątek, 31 lipca 2015

Zapachy limitowane - Granny Smith, Juicy Watermelon i Blueberry Scone

Cześć!
Nie da się ukryć, że Yankee Candle dopieszcza ostatnio polski rynek zapachowy. Dopieszcza i rozpieszcza! Dopiero co na półkach pojawiły się limitowane zapachy w postaci Coconut Bay, Sunflowers, Meadow Showers i Oceanside, a tu znowu szykują się nowości! Już za chwileczkę, już za momencik... powąchamy kolejne nowości! Po raz kolejny dostępne tylko w dużych słojach.

  • Granny Smith, czyli zielone i aromatyczne jabłka zerwane prosto z drzewa. Czy nie brzmi kusząco? Ja wyobrażam sobie ten zapach jako słodko-kwaśny i raczej delikatny. Jestem go bardzo ciekawa!
  • Juicy Watermelon, czyli słodkie, soczyste arbuzowe orzeźwienie! Arbuz to owoc, który zdecydowanie najbardziej kojarzy mi się z upalnymi dniami. Przyznam, że mam ten zapach w wosku i może nie oddaje on świeżego arbuzowego aromatu, ale jest słodziutki i ciekawy. Nie jest to typ chemicznej kombinacji arbuzowej, w swoim zapachu bardzo przypomina mi kisiel!
 
  • Blueberry Scone, czyli ciasto z kremem, borówkami i nutką wanilii... mniam! Zapachy ciastowe nie są moją specjalnością, jednak z chęcią poznam BS. Wanilia i borówki bardzo mnie do tego zachęcają.

     
Tak prezentują się nadchodzące nowości. Żaden z nich nie zachęca mnie na tyle, że już na tę chwilę jestem gotowa szykować się do zakupów, ale kto wie co będzie po powąchaniu. Jestem pewna, że kandydatem na świecę nie jest w moim przypadku Juicy Watermelon (choć uważam, że jest naprawdę bardzo ładny). A Granny Smith i Blueberry Scone, cóż... mam nadzieję, że mnie nie zawiodą!

Planujecie jakieś zakupy z tej edycji limitowanej? A może znacie te zapachy?

Do następnego, pa!

środa, 29 lipca 2015

Yankee Candle Windblown

Cześć!
Oto i ja, jestem! Przepraszam za moją dłuższą nieobecność, ale zostałam pochłonięta przez kilka rzeczy, które to z kolei zagięły moją czasoprzestrzeń. W każdym razie - już jestem!

Żeby w pełni móc celebrować mój mini-powrót zacznę od zapachu, który urzekł mnie całkowicie. Wstąpił do mojej TOP listy z impetem, nie zastanawiając się co będzie z resztą konkurentów. Który to taki odważny? A no, Windblown. Zaczęło się całkowicie niewinnie, bo zamówiłam go w pakiecie nowości: Winblown, Cotton Candy i Salt Water Taffy (swoją drogą, podzielę się z Wami niedługo moją opinią na temat reszty). Nie minęły dwa tygodnie, a ja już cieszyłam się dużym słojem.
 

 Windblown to zapach zaklasyfikowany przez producenta do kategorii Fresh. Opisany jako świeże powietrze przeplatające się z aromatem cytrusów, lilii oraz morskiej świeżości. Zapach ten powoduje, że możesz poczuć się jak na wybrzeżu, gdzie słońce i delikatny wiatr nieśmiało muskają twoje włosy.


Kategoria, do której należy Windblown idealnie oddaje jego istotę. Zapach jest świeży i nieprzytłaczający, a przede wszystkim kompletnie nieoczywisty. Określiłabym go jednocześnie rześkim i słodkim, wręcz delikatnie perfumowanym. Morska świeżość, bryza? Zdecydowanie, aczkolwiek na pewno nie w wydaniu łazienkowym. Jeśli chodzi o resztę, to właściwie w ogóle nie wyczuwam w nim nut cytrusowych. Wydaje mi się natomiast, że to właśnie lilia nadaje całej kompozycji tej specyficznej 'ciężkiej lekkości'.
Windblown to zapach świeży i delikatny oraz zdecydowanie niepowtarzalny. Jeżeli chodzi o jego moc, to jest ona jak najbardziej dobra - zarówno w wosku, jak i w świecy.

Ocena: 11/10 ;)

Znacie Windblown? Może urzekł Was tak samo jak mnie? Bardzo żałuję, że zapach ten nie jest dostępny w polskiej ofercie Yankee Candle.

Do następnego, pa!

niedziela, 5 lipca 2015

Kringle Candle Watercolors, czyli moje pierwsze Akwarele

Cześć!
Dziś będzie trochę odmiennie, gdyż... skusiłam się na Kringle! Moja zapachowa przygoda trwa już dość długo, jednak przez cały czas pozostawałam wierna ofercie Yankee Candle. Dlaczego? A no dlatego, że jestem w pełni zadowolona z tego, co oferuje nam YC. Wydaje mi się też, że dodatkowym powodem mogła być moja obawa przed tym, że Kringle Candle mnie urzeknie i będę chciała więcej i więcej i... więcej!


I tym oto sposobem zdecydowałam się na Watercolors, czyli Akwarele.
Jak zapach opisany jest przez Kringle Candle? Jako esencja zbliżającego się lata. Połączenie bogatych, kwiatowych nut ze słodkimi, owocowymi akcentami, zrównoważonych zapachem drzewa sandałowego i piżma. Arcydzieło wśród zapachów.

Jakim zapachem jest dla mnie Watercolors? Na pewno przepięknym! Jednak nie do końca mogę zgodzić się z producentem, iż jest to zapach zbliżającego się lata. Nie. Według mnie jest to właśnie zapach trwającego lata! Idealnym określeniem jest nazwanie tego aromatu mieszanką kwiatowo - owocową. Właściwie nie potrafię stwierdzić jaka roślina czy też jaki owoc wysuwają się na pierwszy plan, ale tworzą razem unikatową i słodką, a zarazem lekką i orzeźwiającą mieszankę. Nie wyczuwam jednak w tym zapachu ani drzewa sandałowego, ani piżma - być może ich ilość jest znikoma i właśnie w ten sposób równoważą całość kompozycji.



To, co uważam za ogromny plus wosków Kringle Candle to z pewnością ich opakowanie. Plastikowe pudełeczko z wygodnym wieczkiem. W środku aż 40g produktu podzielonego na pięć części ułatwiających dawkowanie produktu. Rozwiązanie to jest bardzo praktyczne, choć według mnie kostki są chyba troszkę za duże na jednorazowe palenie - być może uważam tak dlatego, iż wolę palić mniej, ale na świeżo.

Moje pierwsze spotkanie z woskiem firmy Kringle Candle uważam za jak najbardziej udane. Jestem zadowolona z formy, stosunku ceny do ilości i jakości (ok. 10 zł) oraz z samego zapachu, który pozwolił mi poznać markę KC. Myślę, że w przyszłości zdecyduję się na wypróbowanie kolejnych wosków Kringle Candle.

Ocena: 10/10
Które zapachy Kringle są według Was warte uwagi? Na co powinnam skusić się następnym razem?

Do następnego, pa!

czwartek, 2 lipca 2015

Czerwiec w zdjęciach

Cześć!
Wraz z początkiem zapowiadającego się upalnie lipca zapraszam Was do czerwcowych wspominek. Miesiąc upłynął mi w zawrotnym tempie głównie ze względu na sesję i wszystko, co z nią związane - poświęcenie jednak się opłaciło, a egzaminy zostały pokonane!


 Częsty widok w czerwcowe wieczory - zeszyt, milion zakreślonych na żółto notatek (wedle logiki 'zakreślę tylko to, co najważniejsze!') i dobra herbata.


Ale na szczęście nie samą nauką żyje człowiek! Mile spędzony czas w ZOO.


Łódzkie miejsce, które mogę Wam polecić w tym miesiącu to klubokawiarnia Niebostan (klik). Miejsce o niepowtarzalnym klimacie z bardzo oryginalnym wystrojem. W tym miejscu najróżniejsze przedmioty otrzymują swoje drugie życie jako... meble. Możecie usiąść między innymi w fotelu stworzonym ze sklepowego wózka czy na kanapie wykonanej z wanny lub z foteli samochodowych.


Atmosferę pełnego luzu i domowego klimatu dopełnia niebostanowy przyjazny pies.


Innym razem wybrałam się za znajomymi do kawiarni podróżniczej Daleko-Blisko (klik), gdzie w ramach Festiwalu Dobrego Smaku można było zakupić deser nawiązujący do smaków dzieciństwa. Świeże truskawki, ryż preparowany i kisiel malinowy przykryte pianą z ciepłych lodów ze strzelającą posypką podane z ciepłym kakao... mniam!


Był także czas na wspólne gotowanie w zaciszu domowym! Na zdjęciu pesto z rukoli i nerkowców w toku. Tego samego dnia powstało także liczne grono mini burgerów, których niestety nie zdążyłam uwiecznić.


Spacery po mieście, czyli niedawno otwarty Pasaż Róży - odnowione kamienice wysadzone małymi, lustrzanymi elementami. Magiczny efekt!



To, co uwielbiam letnią porą to późne i efektowne zachody słońca. Niepowtarzalne i urzekające, mogłabym wpatrywać się w niebo godzinami.

Jak Wam minął czerwiec? Mam nadzieję, że spędziliście ten czas w pozytywnej atmosferze i bez wszelkich niepowodzeń. Niech lipiec przyniesie ze sobą same dobroci!

Do następnego, pa!

czwartek, 25 czerwca 2015

Yankee Candle kolekcja Q3 - Killimanjaro Stars, Sengretti Sunset, Madagascan Orchid i Egyptian Musk

Cześć!
Dziś parę słów na temat kolekcji Q3 Out of Africa. Przyznam, że na tegoroczne Q3 czekałam z niecierpliwością odkąd tylko zobaczyłam je w katalogu Yankee Candle. Bardzo zaintrygowały mnie opisy mieszanek zapachowych, a na dodatek etykiety kusiły pięknymi zdjęciami.


Out of Africa to edycja, na którą składają się cztery zapachy inspirowane klimatami Afryki. Cóż, spodziewałam się wielkich zachwytów, a niestety było ku nim daleko. Po krótce:
  • Sengretti Sunset - mieszanka słodkich owoców, cytrusów, kwiatów lotosu i bursztynu. Sengretti Sunset to jedyny zapach, którego nawet nie kupiłam na wypróbowanie. Wynika to z tego, iż nie przepadam za zapachami cytrusowymi, a w tej kompozycji na sucho wyczuwalne były głównie tego typu nuty.
  • Madagascan Orchid - egzotyczna orchidea o pięknym, odważnym i intrygującym zapachu. Z tym, że zapach jest odważny mogę się jak najbardziej zgodzić. Z pewnością jest również bardzo intensywny oraz silnie perfumowany. Nie ma nic wspólnego z typowymi kwiatowymi zapachami. Ja wyczuwam spore podobieństwo do perfum Euphoria od Calvina Kleina.
  • Egyptian Musk - piżmo ze szczyptą wanilii i drzewa cedrowego. Powąchałam na sucho i pomyślałam, że może po rozpaleniu będzie naprawdę ciekawy. Owszem, wyczuwam w nim nuty drzewne, jednak wanilia gdzieś się zagubiła. W paleniu także okazał się dość mało intensywny.
  • Killimanjaro Stars - last but not least. Chłodna nuta mięty i ciepła paczula. Kiedy powąchałam go na sucho w pierwszej chwili uznałam, że to zwykły męski zapach - ot co, zdecydowanie nie dla mnie. W drugim podejściu zdecydowałam, że kupię wosk z nadzieją, że wyjdzie z niego coś ciekawego i oryginalnego. Wyszło! Killimanjaro Stars to zapach, który zaskoczył mnie najbardziej z całej ekipy Out of Africa. Niebanalne i jednocześnie nienachalne męskie nuty przeplecione zimną miętą, która daje o sobie znać tuż po odpaleniu.
 

Podsumowując - kolekcja Q3 Out of Africa nie była dla mnie aż tak pozytywnym zaskoczeniem jakiego się spodziewałam. Dość przewrotnie okazało się, że najlepiej wypadł w moich oczach (a raczej w moim nosie) zapach, który wydawał mi się być zupełnie nie w moim guście. A jednak! To właśnie dowód na to, że dobrze czytać opinie, ale jeszcze lepiej wypróbować wszystko samemu. Dlatego zachęcam Was do testów Q3!
Macie już swoich faworytów? Może coś zaskoczyło Was tak samo jak mnie?

Do następnego, pa!

środa, 17 czerwca 2015

Yankee Candle Juicy Peach

Cześć!
Dziś będzie owocowo. I będzie Juicy Peach. Bo kto nie kocha owoców? Toż to istny wytwór letnich pór. Świeże, pachnące i soczyste. Tak więc bez problemu można zauważyć, że ostatnio wspieram letnie pogody równie letnimi zapachami. Dziś wspomniane Juicy Peach, ostatnio Pineapple Paradise (klik). Dodaję do słońca aromaty, a w międzyczasie zmagam się z kolejnymi egzaminami.


Juicy Peach to mocny zapach soku świeżo wyciśniętego z brzoskwini. Dojrzewające owoce zerwane prosto z drzewa. Zakwalifikowane do kategorii Fruit.


Jest to zapach niedostępny w Polsce, więc od momentu, w którym pierwszy raz o nim zamarzyłam do chwili, w której znalazł się w moich rękach minęło sporo czasu. Idzie za tym to, że moje oczekiwania co do Juicy Peach były dość wygórowane. Zatem co otrzymałam?
Małe rozczarowanie. To znaczy - nie mogę powiedzieć, że zapach jest brzydki czy nieprzyjemny, ale nie jest to coś wspaniałego i niepowtarzalnego. Z pewnością nie pachną tak świeżo zerwane brzoskwinie, raczej powiedziałabym, że takiego zapachu można by się spodziewać po świeżo zakupionym kremie do rąk. Juicy Peach to zapach zdecydowanie słodki, lekki i przyjemny. Bardzo mocno przypomina mi Mango Peach Salsa ze standardowej oferty Yankee Candle. Zatem brzoskwinia od YC to zapach świetny na letnie dni, jednak niewart tego, by czekać na niego długie dni i godziny. Ot, co - nie jest niezastąpiony!

Ocena: 7/10

Aaa i jeszcze... muszę o tym wspomnieć! Słyszeliście już, że niebawem w Polsce pojawi się kilka limitowanych zapachów? Jestem ich bardzo ciekawa i już nie mogę się doczekać! W sklepach pojawią się cztery nowości: Meadow Showers, Sunflower, Oceanside i Coconut Bay. Wszystkie opcje dostępne będą tylko w dużych słojach. Jesteście ciekawi tej limitowanej edycji? A może coś z pośród nowych zapachów skusi i Was? Mnie szczególnie zainteresowały Sunflower i Coconut Bay... być może któryś z nich dołączy do mojej kolekcji.

Do następnego, pa!

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Yankee Candle Pineapple Paradise

Cześć!
Ostatnie dni przyniosły ze sobą ciepłą, momentami prawie że egzotyczną pogodę. Idąc za ciosem tych upalnych chwil wywołujących iście wakacyjne skojarzenia postanowiłam, że chcę poczuć coś, co w miejskim szumie pozwoli na wyobrażenie sobie kilku chwil w tropikach. Poczułam Pineapple Paradise.


Producent wita nas wykrzykując Aloha!, a następnie dodaje, iż Pineapple Paradise to świeży, soczysty ananas muśnięty aromatem innych egzotycznych owoców, prosto z hawajskich wysp.
O dziwo, zapach ten zakwalifikowany jest do kategorii Fresh (bo właściwie dlaczego nie Fruit?).


Już kiedy powąchałam wosk na sucho wiedziałam, że może wyjść z tego tylko coś dobrego. Wrzuciłam kawałek do kominka, poczekałam i... dostałam ananasa! Tak, Pineapple Paradise to czysty ananas. Idealnie odwzorowany zapach świeżego ananasa obranego ze skóry i pokrojonego na ociekające sokiem plastry. Według mnie nie ma w nim żadnej chemicznej nuty i zdecydowanie nie jest to zapach ananasa, który otrzymujemy po otwarciu puszkowanych owoców. Pineapple Paradise to bardzo słodki zapach, jednak w swojej słodyczy nie pozostaje przytłaczająco ciężki, a raczej staje się delikatnie otulający.

Tak więc otulam się soczystym zapachem ananasa i jeżeli tak właśnie pachnie raj, to z pewnością musi znajdować się on na jakiejś tropikalnej wyspie!

Ocena: 10/10

Znacie ten zapach? Macie swoje ulubione świece, które idealnie odwzorowują rzeczywiste zapachy?

Do następnego, pa!

czwartek, 4 czerwca 2015

Lakierowi ulubieńcy, czyli co najchętniej noszę na paznokciach tej wiosny.

Cześć!
Dziś chcę pokazać Wam lakiery, których ostatnimi czasy najczęściej używam. Czasami kiedy staję przed tą jakże trudną decyzją wyboru odcienia, który wyląduje na moich paznokciach mam w głowie konkretną wizję tego, co ma na nich powstać. Zdarza się też, że kompletnie nie wiem czego chcę. Zawsze jednak wśród lakierów, które posiadam wyodrębnia się pewna grupa tymczasowych ulubieńców. Tymczasowi ulubieńcy to odcienie, na które mam ochotę najczęściej przez pewien dłuższy czas. Dziś zapraszam Was do obejrzenia moich wiosennych faworytów!


 Często łączę za sobą kolory. Urozmaica to wygląd z pozoru zwyczajnie pomalowanych paznokci. Innym razem jako bazę czy ozdobę wykorzystuję kolor biały lub czarny. Lubię także dodawać pazurom charakteru nakładając na niektóre wymyślne top coaty. Każdy manicure utrwalam lakierem nawierzchniowym wspomagającym wysychanie.

Na pierwszy ogień dwa lakiery firmy Revlon. Ogólnie rzecz biorąc mam z nimi bardzo dobre doświadczenia - nie można niczego zarzucić ich trwałości, nie ścierają się, a ich dwie warstwy pozwalają na uzyskanie idealnego krycia. Do tego pachną podczas malowania! Zapach ten powinien utrzymywać się na paznokciach, jednak nie wyczułam żeby tek się działo. Lubię nosić je zarówno osobno, jak i w duecie. Każda z buteleczek to aż 14,7 ml produktu, a ich cena regularna to ok. 24 zł - warto jednak śledzić drogeryjne promocje i zakupić je za około połowę ceny.

Lewa: Raspberry Scone - ciepły fiolet delikatnie wpadający w różowe tony.
Prawa: Sugar Glaze - delikatny i lekko rozbielony stonowany róż.


Kolejni ulubieńcy to lakiery firmy L'oreal z serii Color Riche. Bardzo dobre krycie uzyskane przy położeniu dwóch warstw, lśniące wykończenie i dobra trwałość. Pastelowe, rozbielone kolory pięknie prezentują się na dłoniach w ciepłe dni (a będą wyglądały jeszcze piękniej, kiedy nasze ręce podłapią troszkę letniego słońca!). Minusem jest zdecydowanie ich cena regularna - za zaledwie 5 ml lakieru musimy zapłacić ok. 23 zł. Polecam zatem upolować je na promocji lub zapisać na wishliście na kolejną promocję -49% w Rossmanie.

Lewa: 851 NouvelleVague - rozbielony odcień fioletowy, delikatnie wpadający w błękity.
Prawa: 852 Pistachio Drage - rozbielona pistacjowa zieleń.


Następna para to lakiery Rimmel. Zdarzyło się tak, że oba pochodzą z kolekcji, którą sygnuje Rita Ora. Niebiesko - granatowy jest jednak z zeszłorocznej edycji, a różowy z tej, która weszła do sklepów w tym roku. Oba bardzo łatwo rozprowadzają się podczas malowania i pozwalają na osiągnięcie pięknego efektu. Koszt to około 12 zł za 8 ml produktu.

Lewa: 823 Blindfold Me Blue - niepowtarzalny odcień łączący w sobie granat, niebieski i butelkowozielony odcień. Czy wysycha e 60 sekund? Nie.
Prawa: 270 Sweet Retreat - cukierkowy róż, te słowa oddają jego istotę w stu procentach!



Lakier z Kiko, mój absolutny ulubieniec. Jestem w trakcie zużywania drugiej buteleczki tego produktu, a ze względu na to, że lubię zmieniać kolory naprawdę rzadko zdarza mi się całkowicie wykończyć lakier do paznokci. Świetne krycie, które można uzyskać już przy pierwszej warstwie, dość gęsta i żelowa konsystencja, świetna trwałość i niepowtarzalny kolor. Cena regularna to 15 zł za pojemność 11 ml.

Odcień: 389 Mint Milk - zaostrzony i wyraźny odcień miętowy, pięknie kontrastujący.


Jako ostatni, ale oczywiście nie najgorszy, przedstawiam Wam lakier Quiz Safari. Wydaje mi się, że lakiery te owiane są swego rodzaju słuszną sławą. Odcień który posiadam jest kolorem neonowym. Lakiery neonowe mają do siebie to, że bardzo słabo kryją i często trzeba nałożyć pod nie białą bazę, ale... nie w tym przypadku! Do uzyskania pełnego krycia wystarczające są dwie warstwy, a lakier dobrze rozprowadza się na płytce. Za 12 ml zapłaciłam około 6 zł.

Odcień: niestety na opakowaniu nie zawarto informacji o nazwie odcienia. Szukajcie zatem neonowego, wściekłego różu!
 


Można powiedzieć, że tej wiosny na moich paznokciach najczęściej goszczą odcienie wpadające w gamę różów oraz niebieskości. Każdy z tych kolorów jest jednak zupełnie inny i niepowtarzalny.

Jakich lakierów lubicie używać? Jacy są Wasi ulubieńcy wiosny? Może wśród Waszych ulubieńców podpatrzę coś dla siebie!

Do następnego, pa!

sobota, 30 maja 2015

Maj w zdjęciach

Cześć!
Bardzo podoba mi się forma podsumowania miesiąca w postaci zdjęć. Dzięki niej możemy dowiedzieć się czegoś więcej na temat drugiej osoby, poznać ciekawe miejsca czy smakołyki. Pomyślałam, że i ja mogę pokazać Wam co królowało u mnie w ostatnim miesiącu! Co Wy na to? 
Zaczynamy!


Składniki królujące w tym miesiącu: kokos, kokos, kokos i KOKOS. W każdej postaci, w każdym wydaniu, połączony ze wszystkim.

 

Tutaj w wersji wakacyjnej (brakuje mi już tylko słońca, palmy, plaży i leżaka).


Zestaw zapachów do samochodu - Sun & Sand, Ocean Water i... Coconut Bay! Dwa pierwsze rozwiesiłam w samochodach moich bliskich, a kokos wylądował w mojej szafie. Naprawdę polecam to rozwiązanie - na tak małej przestrzeni zapach jest niesamowicie mocny, a ubrania po wyjęciu z szafy delikatnie pachną.
Pisałam już kilka słów o zapachach z Yankee Candle, możecie przeczytać tu: klik.


Odchodząc od kokosa, ale zostając przy pysznych rzeczach - białe Oreo. Najlepszy słodycz na świecie, ręczę za to. Oreo oblane białą czekoladą, czego chcieć więcej? A no może tego, żeby było dostępne w Polsce...


Wielkie, styropianowe serce, czyli miłosny projekt w toku. I moja ulubiona pościel z Ikea!


 Włóczykij i mądrości spotkane w pubie. Czysta prawda!


Bardzo ładne i niedrogie rzeczy w sklepie Kik. Skusiłam się na jasnoróżowy chustecznik.


 Odwiedziny u babci i wieeelkie zakupy ogrodowe.


 Pyszny krem porowo - szpinakowy w Zbożowej. Jeśli będziecie kiedyś w Łodzi i najdzie Was ochota na pyszne i ciekawe kombinacje wegetariańskie lub wegańskie, to koniecznie odwiedźcie Zbożową (klik).


Ewentualnie zjedzcie zupę i chleb w lokalu Zupa&Chleb! (klik). Na pierwszym planie zupa zielona zawierająca między innymi jarmuż, brokuł i groszek, w tle zupa z soczewicy, a wszystko podane w... jadalnych miskach! Do tego pajda świeżego chleba, a wokół prosty i nowoczesny design.


A wraz z nowoczesnym designem wystawa prac świetnego łódzkiego grafika Gouda Works (klik) nawiązująca do rejonów Łodzi.

A jak minął Wam maj? Może w tym miesiącu wydarzyło się coś specjalnego?
Życzę Wam, aby nadchodzący czerwiec był dla Was dobrym miesiącem!

Do następnego, pa!

piątek, 29 maja 2015

Yankee Candle Pink Lady Slipper

Cześć!
Przychodzę dziś z kolejnym zapachem. Takim, który jest w stanie umilić zarówno chłodny i ponury wieczór, jak i dodać uroku letniemu porankowi.


Pink Lady Slipper to zapach należący do kategorii Floral. Kategoria ta oddaje idealnie jego istotę, gdyż aromaty w nim zawarte to mieszanka storczyków, róż, jaśminu oraz fiołków.


Byłam bardzo ciekawa tego owianego sławą zapachu i bardzo chciałam go wypróbować. Nie było łatwo go upolować, ale na szczęście z pomocą przyszedł sklep Homedelight (który zresztą serdecznie Wam polecam).
Jaki zatem jest zapach Pink Lady Slipper? Na pewno kwiatowy. To słowo oddaje jego istotę i jak najbardziej mogę zgodzić się z producentem, iż PLS wyczuwalne są róże, jaśmin i fiołki. Wierzę także na słowo, że można poczuć tam również orchideę, aczkolwiek dla mnie zanika ona wśród reszty kwiatów. Według mnie w tej kompozycji na prowadzenie wysuwa się mieszanka świeżej róży oraz jaśminu, a ich delikatnym tłem stają się tu wspomniane fiołki i orchidea. Zapach w swojej kwiatowej lekkości jest jednocześnie dosyć ciężki. Ciężkość ta wynika moim zdaniem z jego mydlanego charakteru.

Ocena:9/10

Pink Lady Slipper to kompozycja, która mi odpowiada i mogłabym bez problemu przygarnąć świecę o tym zapachu.
Macie swoje ulubione kwiatowe zapachy? Chętnie je poznam!

Do następnego, pa!

niedziela, 24 maja 2015

Szampon Agafii - objętość i puszystość.

Cześć!
Skusiłam się na szampon z serii Receptur Agafii. Przyznam, że do zakupu skłoniła mnie ciekawość i wszechobecne dobre opinie na temat produktów tej firmy. Moje włosy są długie, bo sięgają aż za łopatki, jednak są przy tym dość cienkie. To, w czym staram się im pomagać na co dzień to osiąganie objętości i puszystości, dlatego zazwyczaj decyduję się na szampony, które mógłby mi w tym pomóc. Tak było i tym razem.


Swój szampon zakupiłam w sklepie Skarby Syberii i zapłaciłam 9,95zł za 350ml produktu. Producent zwraca uwagę, iż zawarta w szamponie woda pszeniczna daje włosom naturalną objętość, a starannie dobrany zestaw ziół wzmacnia je od cebulek do samych końcówek. Naturalna baza mydlana skomponowana na bazie pięciu ziół delikatnie oczyszcza skórę głowy. Nie zawiera SLS i parabenów. Zawiera naturalne saponiny. Szampon do wszystkich typów włosów.


Według mnie szampon spełnia swoją rolę. Dodaje włosom objętości i powoduje, że stają się sztywniejsze. Lubię, gdy szampony nie powodują sypkości włosów i nie obciążają ich. Produkt jest delikatny, co jest ogromnym plusem przy codziennym użytkowaniu. Włosy stają się bardziej puszyste zarówno, gdy wysychają same, jak i oczywiście wtedy, gdy zostają wysuszone za pomocą suszarki.
Szampon ma dość gęstą konsystencję i dobrze się pieni. Przyznam, że obawiałam się mocno ziołowego, nachalnego zapachu, a otrzymałam przyjemny, lekko ziołowy i słodki aromat, który nie utrzymuje się na włosach.



Szampon zawiera składniki takie jak: Lukrecja Uralska (Glycyrrhiza Uralensis Root Extract), która posiada silne właściwości łagodzenia podrażnień, działa przeciwbakteryjnie i wspomaga regenerację komórkowką oraz przyśpiesza gojenie drobnych uszkodzeń skóry; Mydlnica lekarska (Saponaria Officinalis Root Extract), która delikatnie myje włosy, zawiera naturalne związki działające oczyszczająco, zmiękczająco, ponadto działają także między innymi przy łupieżu i wypadaniu włosów; Amarant, który nawilża włosy i poprawia ich wygląd.

Podsumowując, otrzymałam zadowalającą mnie jakość, puszyste włosy i dużą wydajność za bardzo rozsądną cenę. Z wielką chęcią wrócę ponownie do używania tego kosmetyku.

Ocena: 10/10

Używałyście kiedyś kosmetyków tej firmy? Możecie macie wśród nich ulubieńców godnych polecenia?

Do następnego, pa!

sobota, 16 maja 2015

Yankee Candle Black Coconut

Cześć!
Mogę ze spokojem przyznać, że moje zamiłowanie do zapachów Yankee Candle trwa już długo. Wydawało mi się, że mój 'zapachowy staż' mierzony w ilości obwąchanych i wypróbowanych kombinacji nie przyniesie mi już nic nowego ze standardowej kolekcji dostępnej w sklepach. Myliłam się! Black Coconut - bo to o nim mowa - zupełnie zmienił moje przekonanie.


Black Coconut należy do kategorii Fresh. Przez producenta przyrównany został do rajskiego zachodu słońca, a zawarte w nim aromaty to dojrzały kokos, egzotyczne kwiaty oraz drzewo cedrowe.



Ten zapach zwyczajnie mnie urzekł. Czemu więc wpadł w moje ręce dopiero teraz? A no dlatego, że nigdy nie sięgałam po czarne woski, bo byłam pewna, że wszystkie są ciężkimi i męskimi zapachami. Black Coconut to słodka gratka dla miłośników kokosa. Na prowadzenie wysuwa się jego delikatna nuta połączona wraz z soczystym ananasem. Dodatkowo, gdzieś w tle bardzo nieśmiało przebija się drzewo cedrowe. W całościowym ujęciu zapach jest przyjemnie słodki i otulający.
Jak wcześniej wspomniałam Black Coconut zakwalifikowany jest do kategorii Fresh, jednak według mnie lepszym odniesieniem była by dla niego kategoria Fruit. Naklejka przywodzi mi na myśl ciepłe zachody słońca, piękne czerwone niebo i chwile relaksu.
Jeżeli jeszcze nie próbowaliście Black Coconut to najwyższy czas to zmienić! Ostatnimi czasy na amerykańskiej stronie producenta pojawiły się informacje, że zapach ma zostać wycofany z USA (a więc może i z Europy?).

Ocena: 9/10


PS Wydawało mi się, że poza zakupami majowymi (klik), które Wam pokazywałam nie kupię w tym
miesiącu nic nowego... Nie wyszło. Przybyło mi kilka takich oto miłych rzeczy, a niedługo pojawią się jeszcze kolejne.


Do następnego, pa!