środa, 29 kwietnia 2015

Zawieszka do samochodu Yankee Candle Car Jar

Cześć!
Lubię, kiedy mój ulubiony zapach towarzyszy mi w każdej chwili. W domu mogę rozkoszować się aromatem płynącym ze świec i wosków, natomiast rozwiązaniem, które pozwala na to w zatłoczonym mieście jest zawieszka samochodowa Yankee Candle Car Jar!


Generalnie nigdy nie byłam zwolenniczką silnych zapachów w samochodzie. Słowa 'odświeżacz powietrza' jednoznacznie wzbudzały przed moimi oczami słynną, zieloną choinkę frywolnie dyndającą poniżej lusterka i uwalniającą przy tym niezbyt przyjemny zapach. Jednak za radą pań z Pachnącej Wyspy w łódzkiej Manufakturze zdecydowałam, że z pośród wszystkich dostępnych wersji odświeżaczy proponowanych przez Yankee Candle zdecyduję się właśnie na odświeżacz powietrza w formie kartonika i... nie pożałowałam!

Zawieszki Car Jar dostępne są w trzech wersjach.
Pierwsza opcja - opakowanie zawierające jedną zawieszkę o konkretnym zapachu.
Druga opcja - komplet trzech takich samych zapachów.
Trzecia opcja - komplet trzech różnych zapachów.
Ja zdecydowałam się na opcję pierwszą o zapachu Pink Sands (uważam, że jest przepiękny - słodki i delikatny; dodatkowo mam do niego duży sentyment).


Istotną sprawą jest sposób użytkowania zawieszek Car Jar. W celu zachowania jak najdłuższej świeżości wydzielanego przez nie zapachu, przed zawieszeniem słoiczka na lusterku należy postąpić zgodnie z instrukcją na opakowaniu. To bardzo ważne, by nie zrywać całej folii!
Ja dałam upust zapachowi w troszeczkę inny sposób niż przedstawiony przez YC, jednak zasady są analogiczne i bardzo proste:
- w środkowym miejscu na górze folii robimy niewielką dziurkę w taki sposób, by móc przeciągnąć przez nią sznureczek; dociągany kartonik ku górze,
- dla ładniejszego wyglądu przycinamy delikatnie górny zgrzew, jednak w taki sposób, żeby nie odciąć go całkowicie,
- pozostałą na dole folię odcinamy na poziomie max 1cm zawieszki,
- gdy zapach przestaje pachnieć odcinamy kolejne części folii.



Jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem mocy zawieszki. Przez tę niewielką szparę wydobywa się silny zapach, który wypełnia samochód. Aromat nie jest jednak nachalny i duszący, a zwyczajnie przyjemny. Teraz jazda autem sprawia mi jeszcze większą radość!
Po dotychczasowym użytku mniemam, że Car Jar to bardzo wydajna, acz wcale nie szalenie droga inwestycja.
Polecam wypróbowanie tego typu zapachu i nawet jeśli nie będziecie używać go w samochodzie, to z pewnością świetnie sprawdzi się także w szafie, w łazience, czy też w każdym innym miejscu.

Ocena: 10/10

Do następnego, pa!

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Yankee Candle Wild Sea Grass

Cześć!
Przedstawiam dziś drugi zapach z letniej kolekcji Life is a Beach- Wild Sea Grass. O jego pachnącym koledze możecie przeczytać tu: Beach Holiday, klik.


Zapach należy do kategorii Fresh.
Według producenta możemy poczuć piasek między palcami, zapach zielonej zroszonej trawy morskiej na szczycie wydm, bryzę oceanu wzbogaconą miętą.

Jakie jest moje zdanie? Spodziewałam się innego zapachu. Myślałam, że poczuję świeżość przełamaną kwaśną nutą trawy morskiej - nie poczułam. Mięta? Nie. Trawa morska? Raczej tak, ale ukazuje się w nieoczywisty sposób. Jak na mój gust zapach jest dość ciężki i raczej nie skojarzyłabym go z kategorią, do której należy. Nie oznacza to jednak, że w swojej ciężkości jest przytłaczający. Według mnie najlepszym odniesieniem do opisania Wild Sea Grass jest kwiaciarnia. Mała, osiedlowa kwiaciarnia, w której w wazonach piętrzą się przeróżne aromatyczne, świeże, cięte kwiaty. Misz - masz zapachowy, w którym ciężko wyodrębnić coś konkretnego, ale nadal sprawia wrażenie przyjemnego.
Pewna nuta, którą zawiera w sobie Wild Sea Grass przypomina mi odchodzący w sferę unikatów zapach Loves Me Loves Me Not. I nie chodzi mi jednak o to, że WSG i LMLMN pachną tak samo, ale o to, że wydaje mi się, iż powinien przypaść do gustu zwolennikom kultowych stokrotek.



Uważam, że Wild Sea Grass jest zapachem zdecydowanie niepowtarzalnym i bardzo charakterystycznym, przez co jedni będą go kochać, inni nienawidzić. Ja jednak z chęcią będę wrzucała go do swojego kominka.

Ocena: 7/10

Do następnego, pa!

sobota, 25 kwietnia 2015

Yankee Candle Beach Holiday

Cześć!
Dziś przychodzę do Was z długo wyczekiwaną letnią kolekcją Yankee Candle Life is a Beach! Na pierwszy ogień idzie zapach Beach Holiday.


Zapach ten zaklasyfikowany jest do kategorii Fresh.
Producent zapewnia, iż jest to aromat czystego, świeżego powiewu bryzy morskiej, tak realnego, że poczujesz rozpyloną w powietrzu sól morską!


Sugestia producenta na temat tego zapachu spowodowała, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego i jednocześnie obawiałam się pewnego 'łazienkowego' klimatu, który może z tego wyniknąć. Na szczęście obyło się jednak bez łazienek!
Jak bym go opisała? Jako delikatnie 'praniowy' i świeży. Świeżość ta ujawnia się w pewnej nucie kwiatowej, przełamanej swego rodzaju kwaśnością, którą wyczuwam w tym zapachu. Z pewnością stwierdzam, że nie jest to aromat, który przychodzi mi na myśl, gdy wyobrażam sobie słoneczną pogodę i piaszczyste plażę.

Według mnie że zapach zdecydowanie różni się, gdy wąchamy go na sucho i kiedy go odpalimy, dlatego warto go zakupić, nawet jeśli w pierwszej chwili nie sprawia najlepszego wrażenia i zwyczajnie dać mu szansę. Mnie podczas palenia budzi skojarzenia z kultowym zapachem Storm Watch (o którym pisałam już tutaj: klik ).
No i ta naklejka... Bardzo mi się podoba! Kojarzy mi się z amerykańską plażą, a co za tym idzie, ze Słonecznym Patrolem (w tym momencie wyobraź sobie, że David Hasselhoff lub Pamela Anderson biegnie po piaszczystej plaży dzierżąc w dłoni czerwoną deskę ratunkową).



Beach Holiday to z pewnością zapach, który nie każdemu przypadnie do gustu. Jego specyfika polega na tym, że jest ciężki do zaklasyfikowania. Podoba mi się, choć nie jest to dla mnie materiał na świecę i wydaje mi się, że na dłuższą metę mógłby być dość męczący.

Ocena: 7/10

Do następnego, pa!

piątek, 24 kwietnia 2015

Cień do powiek Revlon ColorStay Shadowlinks, Sand

Cześć!
Dziś chcę Wam opowiedzieć o cieniu Revlon ColorStay Shadowlinks. Wpadł w moje ręce zupełnie przypadkowo, bo gdy pojawił się na półkach jako nowość ja akurat szukałam czegoś do codziennego użytku. Wtedy kupiłam go z ciekawości, a dziś używam już drugie opakowanie.

Według producenta możemy wybrać coś dla siebie z pośród aż 18 kolorów i 4 wykończeń: satynowe, perłowe, metaliczne lub matowe. Jedno opakowanie zawiera 1,4 g. cienia. Ciekawą rzeczą jest zastosowana w opakowaniach technologia mix and match pozwalająca na dowolne łączenie cieni w samodzielnie skomponowane paletki. Według mnie jest to świetny pomysł!


Kolor, który najbardziej przypadł mi do gustu to Sand. Jest to cień o wykończeniu perłowym zawierający delikatne rozświetlające drobinki. Uważam, że nazwa idealnie oddaje jego kolor- to właśnie piaskowy, delikatny i ciepły odcień, który pięknie mieni się w promieniach słonecznych.



Konsystencję cienia określiłabym jako delikatnie satynową. Daje wrażenie miękkości i delikatności. Nie osypuje się przy nakładaniu i bardzo łatwo się rozprowadza. Można bezproblemowo aplikować go palcem, jak i pędzlem.
Drobinki zawarte w odcieniu Sand są nienachalne i drobno zmielone (na szczęście nie jest to żaden tandetnie lśniący brokat). Pomimo swojej delikatności kolor jest zauważalny i pięknie rozświetla oko. Wygląda dobrze kiedy nałożony jest sam na całą powiekę, jak i wtedy, gdy połączymy go z innym cieniem. Śmiało można używać go także jako rozświetlacza na kościach policzkowych.



Wiemy już, że cień ten jest delikatny i rozświetlający. Ale co najważniejsze... Jest on trwały! Wydaje mi się, że mogę to zagwarantować każdemu. Dlaczego? Bo jestem osobą, która ma problem z trwałością cieni na swoich powiekach. Zazwyczaj rolują się albo po prostu w jakiś magiczny sposób znikają. Niewielu śmiałków daje radę moim oczom, jednak bezapelacyjnie należy do nich ColorStay Shadowlinks. Nałożony na powiekę delikatnie muśniętą podkładem tworzącym bazę (jednak bez żadnej bazy stworzonej typowo dla przedłużenia trwałości cieni na powiekach) kolor ten utrzymuje się na moich oczach nawet cały dzień.

Gdzie można go dostać?
- szafa Revlon w drogeriach kosmetycznych, ok. 14zł

Ocena: 10/10

A Wy macie swoich niezawodnych ulubieńców do powiek?

Do następnego, pa!

niedziela, 19 kwietnia 2015

Yankee Candle Champaca Blossom

Cześć!
Chcę powiedzieć kilka słów na temat zapachu Champaca Blossom. Na początku był zapach. Zapach wybrany z pośród wielu innych. Pierwsze skojarzenie? Balsam Neutrogena z maliną nordycką. Biorę. Zapalam. Jest miłość!
A więc historia zaczęła się od wosku, po nim był kolejny wosk. Później mała świeca, a po niej przyszedł czas na dużą.




Champaca Blossom to zapach należący do kategorii Floral.
Według producenta jest to energetyzujący, świeży zapach płatków kojarzący się z orientalnym wiatrem i dalekimi wyprawami. Kompozycja Champaca Blossom to propozycja świeża, pogodna i zapowiadająca sezon na dalekie wyprawy.




Ciężko mi opisać ten zapach w sposób obiektywny, gdyż jest to jeden z moich bezapelacyjnych ulubieńców. Delikatnie słodki i świeży kwiat. Jest jednocześnie intensywny i nieprzytłaczający.
Wśród posiadaczy świec chodzą pogłoski, iż jego wersja w dużej świecy śmierdzi- obalam! Jeżeli spodoba Wam się wosk, to gwarantuję, że świeca nie zawiedzie. Dla mnie zapach był jednakowy w każdej wersji, którą posiadałam. Dodam także, że z żadną formą świecy nie miałam problemu. Mała pozwalała na bardzo szybkie i intensywne palenie o naprawdę dobrej mocy. Duża wersja także bardzo szybko uzyskuje pełnię zapachu i bezproblemowo roztapia się do ścianek.





Champaca Blossom to zdecydowanie mój ulubieniec. Nie jest to zapach inwazyjny, a delikatny i zwiewny. Gdybym miała polecić coś z asortymentu Yankee Candle osobie, która dopiero zaczyna swoją przygodę z ich produktami, zdecydowanie postawiłabym na tę kompozycję.

Ocena: 10/10

Do następnego, pa!


Nawilżający krem łagodzący Tołpa Green

Cześć!
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją nawilżającego kremu łagodzącego z serii green, którą zaproponowała nam firma Tołpa.

Krem ten skierowany jest do osób posiadających skórę wrażliwą, normalną oraz podrażnioną i odwodnioną. Zawiera roślinne składniki w postaci bawełny oraz irysa. Producent zapewnia, iż  produkt ten nawilża i zatrzymuje wodę w naskórku, odbudowuje naturalną barierę ochronną, łagodzi podrażnienia i wygładza. Ponadto, poprawia elastyczność i zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry, a także przywraca jej naturalny blask.



Produkt nadaje się do stosowania zarówno rano, jak i wieczorem. Przyznam się bez bicia, że używam kremów głównie na noc. Spowodowane jest to tym że, chyba nie trafiłam jeszcze na coś, co byłoby idealne w porannym pośpiechu, a na dodatek idealnie zgrywało by się z moim podkładem.
Można by rzec, że to pielęgnacyjny błąd. I tu dochodzimy do przełomowego momentu- ten oto krem przyszedł mi z pomocą, a mój błąd został naprawiony! Zatem używam zarówno na dzień, jak i na noc.
Krem idealnie wtapia się w skórę, bardzo szybko się wchłania i znika z jej powierzchni pozostawiając uczucie nawilżenia i nadając skórze sprężystość.

Skład:



Jeżeli chodzi o zapach, to cóż... Kiedy zdarłam z kremu zaślepkę i zrobiłam na ręce roboczo zwaną 'próbę zapachową' nie byłam zbyt pozytywnie zaskoczona. Z bawełny i irysa wyszła nuta zapachowa, która przypominała mi środek do dezynfekcji! 
Jako, że ostatnimi czasy miałam ogromnego pecha do zapachów kremów, które wybierałam (do tego stopnia, że niektórych z nich nie byłam w stanie zużyć nawet do połowy) przygotowałam się na najgorsze i... Moje obawy na szczęście były bezpodstawne! W kontakcie ze skórą twarzy krem nie pachnie brzydko. Pachnie wręcz ładnie i delikatnie, nie jest to denerwujący i drażniący aromat.
W swojej konsystencji produkt nie jest wodnisty, ani mocno gęsty. Bardzo dobrze się rozprowadza i szybko się wchłania.
Zauważyłam, że moja twarz jest nawilżona i odprężona. Krem nie podrażnia ani nie zapycha.



Gdzie można go dostać?
- na stronie producenta, 25,99zł  (klik)
- w Bierdonce, 19,99zł
- w drogeriach Rossmann, Hebe, Superpharm.

Podsumowując: jest to naprawdę przyjemny krem, który pomaga w utrzymaniu odpowiedniego nawilżenia twarzy. Dodatkowym plusem jest bardzo przystępna cena oraz pojemność 50ml. Jedynym minusem, który zauważam jest opakowanie- zdecydowanie wolę kremy w tubkach ze względu na higieniczność ich używania.

Ocena:
9/10

Do następnego, pa!

czwartek, 16 kwietnia 2015

Yankee Candle Storm Watch

Cześć!
Istnieją takie rzeczy, które chce się mieć. Takie, które chce się przetestować na własnej skórze. Sprawdzić o co tyle krzyku i wyrobić sobie na ich temat własną opinię. W moim przypadku jedną z takich rzeczy był zapach Storm Watch od Yankee Candle. Długo starałam się go zdobyć, gdyż nie jest to zapach, który możemy zakupić w standardowym asortymencie firmy w Polsce.



Storm Watch to zapach należący do kategorii fresh. Producent opisuje go jako aromat powietrza po burzy. Przyznam szczerze, że uwielbiam ten moment, gdy po nieustannym trzaskaniu piorunów nastaje spokój, dlatego też miałam wysokie oczekiwania wobec tego zapachu. Dodatkowo podkręciła je jego niedostępność i zbudowana przez fanów aura cudowności.




Kiedy już doczekałam się i otrzymałam paczkę, w której znajdował się dzisiejszy bohater i kilka innych zapachów (ale o nich kiedy indziej!) od razu poczułam, że zdominował całą resztę.
Powąchałam i... byłam zwyczajnie zaskoczona! Zdecydowałam, że od razu muszę zapalić go w kominku.
Storm Watch to w moim odczuciu zapach kwiatowy. Konwalie? Nuta bzu? Mieszanka otulających nut kwiatowych. Nie jest to jednak zapach ciężki i nieznośny, zakwalifikowałabym go do kategorii świeży-kwiatowy. Z pewnością jednak nie jest to zapach, który mam na myśli mówiąc o burzy.
Trzeba przyznać, że jest on silny i intensywny. Bardzo szybko uzyskuje dużą moc rozpalenia i pozwala cieszyć się swoim aromatem.
Uważam, że Storm Watch spodoba się fanom świec typu Midnight Jasmine czy White Gardenia.

Reasumując, uważam, że Storm Watch to zapach, który nie koniecznie przypadnie każdemu do gustu. Jest silny i otulający, a zbudowana wokół niego otoczka fanów nie jest bezpodstawna. Ja jednak spodziewałam się czegoś troszkę innego, a trafiłam na zwyczajnie 'coś ładnego'. A więc wniosek z tego taki, że wszystko warto wypróbować samemu.

Ocena: 7/10

A Wy macie takie zapachy, które Was intrygują? A może coś, co miało Was zachwycić przyniosło rozczarowanie?

Do następnego, pa!



środa, 15 kwietnia 2015

Yankee Candle Jelly Beans

Cześć!
Mimo tego, że od świąt Wielkiej Nocy minęło już trochę czasu została mi po nich miła pamiątka. I nie mam tu na myśli czekoladowych króliczków, bo te nie przetrwały by u mnie w domu tak długo. Nie. Nie udało im się. Nie mam na myśli również rzeżuchy, choć mowa o czymś, co swoją intensywnością zapachu może z nią śmiało konkurować.
Yankee Candle w tym roku w związku z Wielkanocą zaproponowało nam dwa piękne zapachy w dużych słojach i cóż... Mowa właśnie o jednym z nich!

Pierwszym zapachem Yankee Candle wypuszczonym na Wielkanoc 2015 jest Jelly Beans.
Opisywany przez producenta jako zapach słodkich, owocowych żelków początkowo nie przyciągnął mojej uwagi, do czasu, gdy go nie powąchałam... Mniam! Słodki zapach czerwonych winogron bardzo delikatnie przełamany kwaskowatą nutą cytrusów. 
Właściwie to mogę przyznać, że sama byłam zaskoczona swoim wyborem. Nie lubię cytrusowych zapachów, dlatego bałam się, że po odpaleniu wyjdzie szydło z worka- moje obawy były jednak bezpodstawne i cieszę się teraz dużą świecą o pięknym słodkim zapachu. Świeca nie sprawia problemów podczas palenia i ma naprawdę dobrą moc.
Porównując Jelly Beans do innych zapachów Yankee Candle uważam, że jest to delikatniejsza i zdecydowanie łagodniejsza wersja niedostępnego w Polsce zapachu Vineyard.


 Ocena: 10/10

Drugi zapach z wielkanocnej serii to Bunny Cake.
Bunny Cake, to według producenta zapach zawierający w sobie nutę kokosa, wanilii i cytrusów.
Dla mnie jest to ciężki, słodki zapach z dominującą wanilią. Kojarzy mi się ze świąteczną babą ociekającą słodkim lukrem. Zwolennicy mocnych i wręcz mdłych słodkości z pewnością się z nim polubią.




A Wam przypadł do gustu któryś z tych zapachów? Jakie zapachy lubicie najbardziej?
Do następnego, pa!




Trudne dobrego początki.

Cześć!
Jestem Iza i czuję się jak przed występem publicznym- niby miałam wszystko pięknie ułożone w głowie. Ba! Nawet każdy przecineczek i kropeczka miały mieć tu swoje miejsce w szeregu. I przyszło co do czego. I trzeba się przedstawić. I w mojej głowie hula wiatr.
Chcę dzielić się z Wami codziennymi przyjemnościami. Doradzić lub odradzić, czasem na coś naprowadzić, być może zainspirować. Plany w mej głowie niesłychane!
Tak, jestem Iza.
Mam się dobrze!